Wspomnienia z Płocka
Gawęda druha hm Jerzego Pułjana - SP5JO, który w 1968 r. reaktywował harcerską łączność w Płocku i zorganizował Harcerski Klub Krótkofalowców ze znakiem SP5ZBA.
Na podstawie rozmowy przeprowadzonej 11 grudnia 1992 r. z Jurkiem Pułjanem SP5JO, opracował i napisał hm. Benedykt Sandomierski SQ5AZB w rocznicę "30-lecia harcerskiej radiostacji SP5ZBA".
Przyjazd do Płocka. W 1967 r. w maju dostałem propozycję pracy na nowotworzonej Filii Politechniki Warszawskiej w Płocku. Moim szefem został dr. Roman Gołębiowski - fizyk, kierownik laboratorium fizyki. Pełnomocnikiem rektora do prac Filii w Płocku był doc. Edward Kowalczyk. Do pracy zgłosiłem się w budynku, który dzierżawiła politechnika razem ze szkołą elektryczną w Alejach Jachowicza. Mieliśmy do dyspozycji drugie piętro i kawałek parteru.
Wybierając się do Płocka odwiedziłem kolegów w Zarządzie Głównym PZK i kolegów w Zarządzie Stołecznym PZK: Wacka Łukasiewicza - SP5WL oraz Gucia Potockiego - SP5ZP (popularnie: "Zośka, Parasol"). Oni od razu postawili mi jedno zadanie: Jurek, musisz założyć w Płocku klub krótkofalowców - harcerski dlatego, że przed wojną Płock był jednym z silniejszych ośrodków krótkofalarstwa w harcerstwie. Tym bardziej, że przed wojną i w czasie wojny Komendantem Hufca był SP2RG - hm. Ładysław Żelazowski, który zorganizował w Płocku harcerską radiostację klubową SP1IJ.
Harcerzem byłem już od 1957 r., a instruktorem harcerskim od paru lat. Miałem już dużą działalność harcerską za sobą.
Po przyjeździe do Płocka odwiedziłem wszystkich kolegów, którzy zajmowali się krótkofalarstwem i łącznością w LOK-u oraz w innych miejscach. Zorientowałem się jaka jest sytuacja z krótkofalarstwem w Płocku. Na spotkaniu, które odbyło się u mnie w hotelu przy ul. Jachowicza 4, gdzie mieszkałem potem przez kilka lat, byli koledzy: Jurek Fijołek, Bogdan Ablewski, Jurek Abramowicz i jeszcze kilka innych osób. Abramowicz najbardziej dążył do tego, żeby powołać w Płocku silny klub krótkofalarski i łącznościowy. Na tej naradzie postanowiliśmy powołać Klub Krótkofalarski przy Filii Politechniki Warszawskiej w Płocku.
Założenie harcerskiego klubu krótkofalowców. Po naradzie zgłosiłem się do pełnomocnika rektora z prośbą o zgodę na założenie klubu. Dostałem od niego jednoznaczną odpowiedź:
- Proszę zakładać, ja Pana będę popierał.
Otrzymawszy takie błogosławieństwo i zmówiwszy się z dr Romanem Gołębiowskim - kierownikiem laboratorium założyliśmy klub, póki co, z siedzibą w laboratorium fizyki Filii Politechniki Warszawskiej w Płocku. Zajęcia klubowe odbywały się dwa razy w tygodniu: poniedziałki i czwartki po południu, kiedy w pracowni nie było zajęć ze studentami.
Do klubu zgłaszała się młodzież. Zorganizowaliśmy pierwszy kurs krótkofalarski, na którym prowadziliśmy zajęcia praktyczne i teoretyczne. Na kursie wykładowcą był inż. Olszewski -elektronik z Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych, zapalony nasłuchowiec. (Nie wiem gdzie on teraz jest.) Szybko ruszyliśmy z robotą.
Założyliśmy klub, ale pod nazwą: Harcerski Klub Krótkofalowców przy Technikum Elektrycznym w Płocku. Za to Technikum Elektryczne zaprosiło nas na obóz harcerski, który był zorganizowany w Rucianem w 1968r. Na obozie był zastęp łącznościowców o nazwie "Unlisi". Z naszego małego zastępu chłopaków z klubu powstał potem trzon łącznościowców i krótkofalowców w Płocku.
Członkiem klubu swego czasu był kolega Tadeusz Rybak, Wojciech Fryz -syn głównego mechanika MZRiP, Wiktor Sławiński - student naszej politechniki. Oprócz tych przychodził do klubu kolega Jurek Fijołek i Jurek Abramowicz. Było nas około 30 osób zwartej grupy.
Uzyskanie licencji krótkofalarskiej - SP5JO. W 1968 r. zrobiłem indywidualną licencję krótkofalarską (SP5JO) i trzeba było już pomyśleć o uruchomieniu stacji, która byłaby pierwszą w Płocku po wojnie. Bo od czasów wojny w Płocku były próby robienia stacji i założenia klubu, ale jakoś to nie wychodziło. Robili koledzy na różnych "demobilach" próby łączności, ale pierwsza stacja, która wystąpiła pod znakiem amatorskim była SP5JO, czyli mój znak.
Jak ja uruchomiłem stację w czerwcu 1978 r. to za parę dni zrobił znak SP5DHW Jurek Abramowicz. Podczas nawiązywania łączności z politechniki zgłosił się SP5DHW Jurek. Notabene, nawet był ze mną w Warszawie i wiózł nadajnik, ale nie chcąc mi go pokazać schował go w kurtce. Była to wielka tajemnica, że kupił nadajnik i wiezie go do Płocka.
Pierwszy obóz harcerski w Rucianem. Na obóz harcerski w Rucianem w 1968 r. pojechałem jako uczestnik. Na miejscu zostałem mianowany zastępcą komendanta obozu. A, że miałem duże poczucie humoru, przed swoim namiotem wystawiłem napis "Jama Hama". "Ham" w języku krótkofalowców znaczy licencjonowany krótkofalowiec. Dostałem pseudonim "Prezes", ponieważ byłem prezesem klubu i tak wszyscy na mnie wołali. Z zaznaczeniem, że małe "p" i dwa "s" na końcu. Zrobili mi wtenczas koledzy flagę z napisem "prezess" i wszystko co było związane ze mną na tym obozie było pod tytułem "prezes". Jeżeli to był mój namiot - idę do prenamiotu, żeby wziąć premenażkę albo prełyżkę. Dobre to były czasy. To był ostatni obóz harcerski, gdzie byłem stuprocentowym harcerzem, takim jakim powinno się być na obozie. Bardzo czule wspominam drużynę z Technikum Elektrycznego. Byliśmy zgraną paczką i tak przyjemną, że do pozazdroszczenia. Na obozie mieliśmy radiostację. Nie był to sprzęt ekskluzywny, ale radiostacja czołgowa 10 RT. Próbowaliśmy ją uruchomić, ale z powodu braku akumulatorów nie chodziła na obozie.
Pierwszy nadajnik amatorski. Pierwszy nadajnik to nam pomagał zrobić ś.p. Pan SP5DCM. Przyjechał do Płocka i mieliśmy go uruchomić. Po uruchomieniu nic nie było słychać w odbiorniku. Za chwilę przylatuje z sąsiedniej ulicy Jurek Abramowicz (SP5DHW) i mówi, że nas odbiera. Jurek w domu posiadał hitlerowski odbiornik nasłuchowy R-3. Wszyscy chcieliśmy lecieć do niego do domu posłuchać jak pracuje nasz nadajnik, ale nie miał kto nadawać. Włączyliśmy stację, spięliśmy mikrofon na krótko, przed mikrofonem położyliśmy zegarek i biegiem do DHW do domu, do odbiornika słuchać. Usłyszeliśmy charakterystyczne: tik, tik, tik... Była wielka radość.
Był to naszej konstrukcji amatorski nadajnik. Był to taki nadajnik, jak mnie uczył robić Gucio Potocki:
- Najlepszy nadajnik jest na szasy od "Pionierka", a od "Mazurka" jeszcze lepszy bo nóżki ma.. To był na różnych starych kawałkach blachy zrobiony nadajnik. W końcówce było GU-50.
Pierwsza łączność pod znakiem SP5JO. Potem przenieśliśmy ten nadajnik na politechnikę i tam zrobiliśmy próby. Nadajnik nie działał. Byłem zmartwiony, że to nie chodzi. Wołałem, nikt mi się nie odzywał przez parę dni. Postanowiłem ten nadajnik rozwalić na części i budować od nowa. Już przygotowałem narzędzia, nożyce do blachy, lutownicę, ale odruchowo jeszcze raz włączyłem nadajnik, dmuchnąłem w mikrofon i "zrobiłem wywołanie". Odbiornik stał w sąsiednim pokoju. Poszedłem tam i słyszę, że ktoś mi odpowiada. Z radości, że nawiązałem pierwszą łączność powiedziałem tylko raport i że to jest pierwsza łączność w Płocku. Wyłączyłem stację i uciekłem na kawę do kawiarenki. Po drodze spotkałem dr. Gołębiowskiego i krzyknąłem mu:
- Panie Romanie, Panie Romanie nawiązałem pierwszą łączność!
Tylko wróciłem z kawy, Roman już stał nade mną, żeby pokazać mu tę łączność. Nic z tego nie wyszło. Akurat nie było propagacji. Na drugi dzień Roman też był i ta sama stacja z Mogilna, z okręgu SP4 odezwała się. Jeszcze raz nawiązałem z nią łączność.
Jak już wcześniej wspominałem, członkiem klubu był kolega Wojciech Frytz. On był dobrym konstruktorem. Naprawdę miał zacięcie na elektronika. Uczył się w Technikum Elektrycznym. Przyniósł mi nowy modulator do nadajnika z regulowaną falą nośną. Podłączyliśmy go. No i nastąpił wielki szum. Od razu zrobiliśmy trzydzieści stacji. Radość była nie z tej ziemi. Okazało się, że miałem zbyt słabą modulację. Nośna była, ale nie byłem czytelny. Nowy modulator służył nam przez wiele lat.
Pierwszy nadajnik fabryczny. W międzyczasie do Płocka sprowadził się kolega SP5AZZ i powiedział mi, że ma w piwnicy demobilowe nadajniki, które odkupił od kogoś. SP5AZZ to był aptekarz z Bielska, ale on krótko był w Płocku. Pojechałem z nim do Bielska i okazało się, że ma dwie RSB-5. Radiostacje z samolotów bombowych, bardzo dobre. Ja te stacje znałem i przerabiałem. Oczy mi się zaświeciły. Szybciutko skrzynki zabrałem do laboratorium. Pierwsze uruchomienie RSB-5 polegało na tym, że poodłączałem kable od przetwornic, a na to miejsce powłączałem laboratoryjne zasilacze. I puściłem. Moc piekielna. Sto wat mocy leciało mi elegancko. Ucieszyłem się. Potem skonstruowałem już przyzwoity zasilacz. Taki w panelach demobilowych, żeby był ładny. Tych zasilaczy później zrobiłem dwa, czy trzy. I to była pierwsza stacja z prawdziwego zdarzenia. Zaczęliśmy wtedy chodzić ładną mocą. Byliśmy chwaleni jako stacja, która dobrze chodzi.
Zmiana promotora i siedziby klubu - ul. Pszczela 7. Pod koniec 1974 r., z powodu przeniesienia się Technikum Elektrycznego w inną dzielnicę miasta, zmieniliśmy promotora i nazwę na: Harcerski Klub Krótkofalowców przy Filii Politechniki Warszawskiej w Płocku. Do 1974 r. pracowaliśmy z budynku politechniki przy "Stanisławówce". Z początku nie mogliśmy dorobić się własnego pomieszczenia. W pewnym okresie dostaliśmy portiernię przy warsztatach, ale to było malusieńkie pomieszczenie. Stamtąd chodziliśmy króciutko. W tym czasie powstał nowy akademik przy ul. Pszczelej 7 i Rektor pozwolił mi zagospodarować w nim piwnice. W piwnicy jedna sala była duża z okienkami i dwa małe pomieszczenia. Do dużej sali, przez Komendę Chorągwi Mazowieckiej w Warszawie, załatwiłem wykładzinę (chodniki izolacyjne). Wymalowaliśmy ściany, położyliśmy instalację elektryczną. Teraz mieliśmy naprawdę z prawdziwego zdarzenia klub. Cały czas przez klub przewijało się około 30 -ści osób. Miałem dobre wejścia w Komendzie Chorągwi Mazowieckiej w Warszawie. Byłem bardzo wdzięczny Komendzie Chorągwi Mazowieckiej, która miała ludzi dbających o harcerską łączność. Byli to: Tadziu Krzeczkowski, który pełnił funkcję jakby inspektora łączności i jego kolega Bartnik. Obydwaj byli studentami w Warszawie.
Obóz harcerski w Glinie nad Bugiem. W 1971 r. byliśmy na obozie szkoleniowym w Glinie koło Małkini nad Bugiem. Był to obóz specjalistyczny łączności. Jedną z uczestniczek tego obozu była Jolka Wojtulanis, wtedy Woźnicka - obecna Komendantka Hufca Płock. Także uczestnikiem tego obozu był Roman Kasprowicz - obecny Komendant Centralnego Ośrodka Łączności Głównej Kwatery Harcerstwa, którego notabene wtedy ja ganiałem.
Obozy harcerskie w Słupnie - SP5CPE, SP5BAW, SP5LRE i Jolka Woźnicka. My z klubu rok rocznie wyjeżdżaliśmy na akcje letnie do sławetnego Słupna. Naprawdę był to piękny ośrodek harcerski, 12 km pod Płockiem, gdzie instalowaliśmy radiostację SP5ZBA. Do Słupna było blisko. Mogłem zostawić chłopaków samych na obozie i pojechać do pracy. Po pracy, za godzinkę, znów byłem na obozie do rana. Cały czas byliśmy pod opieką druha Wodzyńskiego, który jak pamiętam zawsze był tam Komendantem. W Słupnie przeważnie było około dziesięciu łącznościowców.
Na pierwszym obozie był Wojciech Frytz i Tadeusz Rybak. Więcej nie pamiętam nazwisk. Później do naszej paczki dołączyli: Krzysiu Wiśniewski SP5CPE, Jacek Pietryszyn SP5BAW i Jolka Woźnicka (Wojtulanis).
Teresa Maliszewska ( Borowska) SP5LRE do klubu była skoptowana na którymś z obozów. W 1971 r. czy 1972 r., jak przyjechałem na obóz, patrzę na stacji siedzi jakieś nowe dziewczę i truje i pluje w ten mikrofonik. Ona się tak zapaliła do krótkofalarstwa, że potem wyjeżdżała z nami na wszystkie obozy.
Obóz harcerski w Łukęcinie. Jeden z obozów był w 1976 r. w Łukęcinie nad morzem. Była tam nas grupka, trzy czy cztery osoby. Była tam też Teresa - SP5LRE. To był obóz pożegnalny. Ostatni rok Komendy Chorągwi Mazowieckiej. Z żalem wspominam te czasy, kiedy naprawdę były dobre obozy. To był obóz, który miał cechy nowoczesnego, współczesnego obozu specjalistycznego. Na terenie obozu było cztery czy pięć sekcji: podobóz orkiestry dętej, podobóz judoków, podobóz artystyczny i podobóz techniczny z łącznością.
Każdy podobóz coś chciał zademonstrować, dlatego że na terenie działali reporterzy. Reporterzy jeździli, robili sprawozdania, a na miejscu mieli ciemnię i wywoływali filmy. Podobóz techniczny zapewniał im energię oraz łączność radiową.
Podobóz judoków trenował. Komendantem podobozu był akademicki mistrz judo, notabene: cichy, skromny, maleńki doktor prawa. Kiedyś go złapali chuligani w Olsztynie i chcieli mu "dołożyć zdrowia". On im mówi:
- Słuchajcie kochani, ja jestem judokiem, ja was uprzedzam.
Na to oni się roześmieli i powiedzieli co to oni judoce potrafią zrobić. Okazało się, że musiał jeszcze dwóm udzielić pierwszej pomocy.
Centralne Dożynki w Płocku. W 1978 r. dostaliśmy propozycję z ramienia władz miasta i Komitetu Wojewódzkiego PZPR, bo w tym czasie powstało województwo płockie, zorganizować łączność dla wojewody i pierwszego sekretarza KW PZPR na Centralnych Dożynkach w Płocku z udziałem władz centralnych.
To była duża akcja, którą mile wspominam. Najpierw wyjechaliśmy z grupą harcerzy do Zuzinowa. Tam trwały przygotowania. Ja w międzyczasie jeździłem po instytucjach i zbierałem sprzęt. Nawiązaliśmy współpracę z Obroną Cywilną, która udostępniła nam trochę swojego sprzętu oraz instruktora. Uczyliśmy się obsługiwać radiotelefony.
Do obsługi radiotelefonów dostałem drużynę ze Szkoły Łączności w Żychlinie. Były to miłe panienki, które przez trzy tygodnie uczyliśmy musztry, meldowania się i pracy na radiotelefonie. Było takie założenie, że sprawą techniczną zajmą się chłopcy z klubu, a stronę reprezentacyjną i patrole do obsługi radiotelefonów stanowiły harcerki z Żychlina. Potem przyjechaliśmy na dożynkowe zgrupowanie obozów harcerskich do Słupna.
W czasie trwania dożynek dobrze ustawiliśmy łączność. Było to ważne zadanie. Dostaliśmy "błogosławieństwo" z komitetu PZPR. Mieliśmy prawo pobrać sprzęt łączności z całego miasta. I tam, gdzie był Sekretarz Gierek, stały z boku dwie dziewczynki z radiotelefonem, żeby zapewnić łączność wojewodzie i sekretarzowi z komitetem organizacyjnym.
W czasie już samych dożynek mieliśmy naszą centralę łącznościową na nowym budynku Politechniki. Stamtąd kontrolowaliśmy wszystkie szosy wjazdowe do Płocka. Był tam człowiek z komitetu organizacyjnego, który jak trzeba było podejmował decyzje. Mieliśmy wtedy łączność z wystawą bydła w Bronowicach i z wszystkimi punktami, gdzie były jakieś uroczystości. Do naszej dyspozycji było wiele stacji. Były to radiotelefony wzięte z Obrony Cywilnej i Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych w Płocku.
Obrona Cywilna miała na wyposażeniu: FM-302, FM-315 i FM-3001. Był to nowoczesny sprzęt. W tym czasie myśmy nie mieli takiego sprzętu.
Na szosy wylotowe dostaliśmy cztery "Żuczki" z radiami. Nie musieliśmy rozstawiać namiotów i stolików na tych punktach. W punkcie dowodzenia chodziły trzy stacje i chodziły trzy niezależne sieci na trzech różnych częstotliwościach.
W tym czasie istniał już harcerski klub krótkofalarski w Żychlinie SP5ZEJ, któremu nasz klub dopomagał w wyposażeniu w sprzęt.
Powódź 1977 r. Oprócz dożynek, była jeszcze duża akcja powódź w 1977 r. Instalowaliśmy całe radiostacje wzdłuż Wisły od Wyszogrodu do Dobrzynia. Radiostacje były z Obrony Cywilnej. Jeździliśmy i instalowaliśmy je przez trzy dni.
SP5HQZ i inni członkowie klubu. W 1969 r. dotarł do mnie z Pomaturalnego Technikum Chemicznego w Płocku Zbyszek Stankiewicz - SP5HQZ, a z "Jagiellonki" Jolka Woźnicka. To była moja kadra. W 1976r.do klubu przybył Zdzicho Zieliński SQ5BPX. Remigiusz Pawlak - SP5ILP i Jarek Górczyński - SP5LGS przybyli do mnie później. Wcześniej, w 1970 r. odeszli z naszego klubu Wojciech Frytz oraz Tadeusz Rybak, do klubu w LOK-u SP5KKR. Co roku organizowaliśmy obozy harcerskie, które były zlokalizowane w: Zuzinowie, Gorzewie, Słupnie i Rudej. Na pierwszym obozie w Rudej na Mazurach zastępcą komendanta obozu był Benek Sandomierski SQ5AZB.
W 1978 r. następuje zmiana na stanowisku pełnomocnika Rektora Politechniki, gdzie nadal jestem pracownikiem. Zostaje nim Pan doc. Bukowski, który naprawdę popierał działalność klubu. Nie było żadnych spraw, których nie można byłoby załatwić u Pana Rektora. On sam czasem cichcem brał klucze od klubu i sprawdzał czy jest coś nowego. Jeżeli na planszy nie było nowych kart czy dyplomów, to jak mnie spotykał to mi to wypominał. Starałem się, żeby w klubie jedno pomieszczenie było reprezentacyjne, posprzątane, a na planszy wisiały aktualne: karty QSL, dyplomy i inne rzeczy. Uwagi Rektora mnie mobilizowały. Rektor lubił pochwalić się moją działalnością na terenie uczelni. Pan Rektor oprowadzając różne delegacje po Politechnice, pokazywał im też nasz klub krótkofalarski.
Nowe pomieszczenia klubowe w akademiku "Wcześniak". W nagrodę za to, że nasza działalność była stuprocentowa, pełna społecznego zaangażowania, dostaliśmy pomieszczenia w nowym akademiku "Wcześniaku". Ja nawet nie marzyłem o ty i nie prosiłem o to. A tu mnie Rektor wzywa i mówi:
- Panie Kolego, ja dla Pana zaplanowałem dwa pokoje na górze. Proszę pójść i wybrać, które to mają być pokoje.
Wybrałem takie, żeby były na środku budynku, żeby mi antena pasowała w lewo i prawo. Nawet zmieniałem pokój, bo mi był za skrajny. To był naprawdę człowiek, który dużo pomógł klubowi.
Trzeba też powiedzieć, że klub oprócz działalności społecznej, pracy na radiostacji, wyjazdów na akcje letnie prowadził też działalność techniczną. Coś żeśmy majstrowali. Miałem wyposażone laboratorium przy ul. Miodowej 7. Miałem naprawdę dużo złomu pomiarowego ściągniętego z całej Warszawy. Była tego pełna piwnica. W tej dziedzinie byłem potentatem w Płocku.
W 1978 r. już w nowym pomieszczeniu klubowym, zaczynamy działalność. W tym czasie dobił do nas kolega, który przyjechał ze Szczecinka Heniu Miszczak SP5EVW. Już wtedy była mowa o tym , że trzeba zrobić w Płocku jeden silny "Mazowiecki Klub Krótkofalowców". To jakoś nie wychodziło. W tym czasie nasz klub był najmocniejszy. Oprócz nas działały w Płocku jeszcze dwa kluby: klub SP5KQS założony przez Jurka Fijołka SP5GBM w Spółdzielczym Domu Kultury oraz klub SP5KKR założony przez Jurka Abramowicza SP5SY (wcześniejszy znak SP5DHW) przy Zarządzie Wojewódzkim LOK, który potem przeniósł do Iłowa Waldek Hau SP5GNH, a na jego miejsce powstał SP5KUT- założony notabene przez moich byłych członków klubu: Jarka Górczyńskiego SP5LGS, Grześka Paćkę SP5LGN, Włodka Polańczyka SP5LGW, młodszego Rybaka Tomka SP5LGM, Ryśka Bielawskiego SP5LGQ.
Tak, że mogę powiedzieć, że gro krótkofalowców w Płocku po wojnie to byli ludzie, którzy przewinęli się w jakiś sposób, przychodzili lub działali u mnie w klubie harcerskim. Trzeba powiedzieć jedną rzecz. Mimo tego, że były różne zagrywki, różne podchody, różne realia, ale na akcje letnie żeśmy się skrzykiwali i zawsze była współpraca.
Chociaż czasem jedni na drugich psioczyli i podgryzali, ale jak co do czego, byliśmy jedną rodziną krótkofalarską. W 1980 r. zrobiliśmy ogólne spotkanie krótkofalowców województwa płockiego we "Wcześniaku" - akademiku politechniki. Na tym spotkaniu mieliśmy utworzyć Oddział Polskiego Związku Krótkofalowców w Płocku, ale z powodu małej ilości członków PZK oraz braku zainteresowania kolegów z innych miast woj. płockiego nic z tego nie wyszło. Zarząd Główny PZK powołał na naszym terenie swojego pełnomocnika Henryka Miszczaka SP5EVW, który reprezentował płockich krótkofalowców w ZOW PZK i ZG PZK.
Stan wojenny. Z Płocka wyprowadziłem się do Warszawy przed stanem wojennym. W czasie stanu wojennego nadajnik z "Wcześniaka" został zdeponowany w magazynie studium wojskowego politechniki, a piwnice na ul. Pszczelej 7 zaplombowane przez ppłk Pasternaka ze Studium Wojskowego Politechniki.
W 1981 r. Służba Bezpieczeństwa posadziła wielu naszych krótkofalowców do aresztu na 24 godziny.
W moim byłym klubie SP5ZBA na ul.Pszczelej w piwnicy pośrodku pomieszczenia stało około 50 szt. radiotelefonów, które otrzymałem z milicji. Pod oknem stała pełnosprawna radiostacja krótkofalowa, którą w kilka godzin można było uruchomić. A oni szukali i znaleźli takie rozbabrane Echo-4, które wcześniej przerabialiśmy na Echo z dopałką i za to posadzili Zdzicha Zielińskiego SQ5BPX i Zbyszka Stankiewicza SP5HQZ.
Poszli do LOK-u - tam stały pośrodku nadajniki 200-stu Watowe, ale "ubecja" tego nie widziała. Tylko im się spodobała płytka od "Bartka", którą robił Bogdan Bielawski SP5LGU, też go zamknęli. Zamknęli też jego brata Ryśka Bielawskiego SP5LGQ.
U Benka Sandomierskiego w czasie rewizji w domu znaleźli płytkę do odbiornika homodynowego, też go zatrzymali.
Koleżanki Teresy SP5LRE, jako dziewczyny, nie chcieli posadzić, ale ją " walcowali" przez kilka godzin na komendzie w ten sposób:
- Zbyszek powiedział, że ty masz sprzęt krótkofalarski.
A Zbyszkowi tłumaczyli, że:
- Tereska mówiła, że on coś tam ma.
W ten sposób pokłócili środowisko krótkofalarskie, że prawie przez trzy lata nastąpił pas w Płocku. Ludzie jedni drugich spotykali i nie rozmawiali ze sobą.
Po trzech latach , kiedy ja przyjechałem do Płocka i spotkałem Tereskę, ona popłakała mi się wtedy w mankiet i powiedziała:
-...Bo HQZ na nią wtedy nagadał...,
a HQZ :
-...Bo ona na mnie nagadała...
Ja im na to:
- Słuchajcie, to jest stara "ubecka" metoda napuścić jednych na drugich.
Dopiero wtedy spotkaliśmy się znowu wszyscy razem w nowym pomieszczeniu SP5ZBA przy ul. Piaska 4. Klub prowadził już wtedy Benek Sandomierski.
Radiostacja RSB-5. W 1979 r. spalił mi się radiotelefon RSO-5 i kupiłem od kolegi Heńka Miszczaka SP5EVW amatorskiej konstrukcji nadajnik SSB.
Ale jednak najlepszym nadajnikiem to była RSB-5. Jak chodziliśmy na RSB-5 to cały świat nas wołał, ale mieliśmy słaby odbiornik. Któregoś dnia, jak byłem w Warszawie to mi mówią: Co ty robisz, świat ciebie woła, a ty odpowiadasz tylko Polsce? Po przyjeździe do Płocka zmniejszyłem moc nadajnika o połowę. Bo ja miałem prawie 300 Wat w tym czasie. RSB-5 miała G-813 w końcówce. W lotnictwie RSB-5 była używana jako 100 Wat w antenie. A jak my pracowaliśmy to miała 300 Wat. Najlepszym dowodem na to jest, że ja podłączyłem kuchenkę elektryczną z taką odkrytą spiralą. Jak mi się kuchenka rozżarzyła do białości to był dobrze zestrojony nadajnik. Najpierw podłączałem żarówkę goliat i naciskałem klucz, ale byłem tak oślepiony, że musiałem posiedzieć z zamkniętymi oczami przez kilka minut, żeby mi wzrok powrócił. Dopiero wtedy podłączyłem kuchenkę.
Amator telewizji kolorowej, zakłócenia telewizyjne i kontrole PIR. Jeden z kolegów z naszego klubu, który notabene nie był krótkofalowcem, ale amatorem telewizji - Pan Leszek Ł. koniecznie chciał skonstruować telewizor kolorowy.
Telewizor budował na bazie "Belwedera". Przeróbki robił w ten sposób, że miał dwa twarde skoroszyty. W tych skoroszytach porobił dziurki, w które wkładał elementy, a od spodu lutował. Przy okazji tak rozstroił tego "Belwedera", że zakłócał w promieniu 100 metrów wszystkie telewizory.
Pewnego dnia przyleciała do mnie koleżanka z pracy, która mieszkała w tym samym bloku co Pan Leszek i mówi :
- Jurek, twoja radiostacja zakłóca nam telewizję.
- Słuchaj, przecież ja od paru tygodni nie pracuję bo mam zepsuty nadajnik. A kiedy są te zakłócenia?
- No, gdy tylko zaczyna się "dobranocka" to ty wszystko psujesz.
Poszedłem do niej to sprawdzić. Jej mąż Andrzej Trybulec siedzi przed telewizorem. Leci jakieś spotkanie z ambasadorem wietnamskim. A jak tylko zaczęła się "dobranocka" pokazał się jeden skośny pas i nic więcej.
Wtedy poszedłem do Leszka i mówię mu:
Wyłącz swój telewizor, bo zakłócasz nim wszystkim sąsiadom telewizję.
Leszek wyłączył swój sprzęt, ale za parę dni pyta się mnie po cichu:
- Jak tam z zakłóceniami, bo ja już przerobiłem swój telewizor.
Po pewnym czasie przyjechał do mnie na kontrolę z Warszawy PIR wozem namiarowym. Jeden z inspektorów był moim kolegą i mówi mi:
- Ty wiesz, jaki masz u nas gruby segregator? Na ciebie pisali na pocztę, na milicję, do Polskiego Radia. Wszędzie na ciebie pisali donosy, że ty zakłócasz radio i telewizję.
Myśmy przeanalizowali, bo ludzie opisywali jakie i gdzie są zakłócenia i doszliśmy do wniosku, że to nie są zakłócenia krotkofalarskie. To jest po prostu rozstrojony czyjś telewizor. Wyjaśniłem im, że sprawa zakłóceń już jest załatwiona.
Zrobili mi pomiar nadajnika. Okazało się, że urządzenie moje jest pełnosprawne. RSB-5 nie dawała żadnych zakłóceń.
Na pierwszej inspekcji, miałem jeszcze własnej konstrukcji nadajnik, ja zapytałem ich:
- Kto ma taki nadajnik, który nie daje zakłóceń?
A oni mi mówią:
- Taki Szpakowski Zbyszek, brat tego Szpakowskiego z telewizji.
Pojechałem do Zbyszka i mówię:
- Zbyszek, pokaż mi swoją stację. PIR powiedział, że to jest jedyna stacja, która nie daje zakłóceń.
On otwiera "regał Kowalskiego", a tam stoi RSB-5 -tka.
Potem i ja się przekonałem o tym, że ten nadajnik nie zakłóca. Myśmy pracowali na politechnice ze wspólnego korytarza razem z płockim przemiennikiem telewizyjnym przez dwa i pół roku. Przez ten okres dwa razy weszliśmy w program telewizyjny. Raz, po wielkich burzach zerwało nam antenę i pracowaliśmy tylko na jednej połówce dipola. Drugi raz odciągi tak nasiąkły, że zaczęły przepuszczać w.cz.
W 1981 r. opuściłem Płock, zmuszony byłem przenieść się do Warszawy, ze względu na sprawy osobiste. W Warszawie przez wiele lat działałem w harcerskim klubie SP5ZHP oraz wstąpiłem do kręgu instruktorskiego "Tumskie Wzgórze", ale to już inna historia.
***
Wiele lat działałem w Płocku w krótkofalarstwie i harcerstwie. Rok rocznie brałem udział we wszystkich akcjach letnich oraz wszystkich imprezach organizowanych w Płocku. Potem jeździłem na obozy do Romana Kasprowicza, komendanta Centralnego Ośrodka Łączności w Łosicach. Jak przeniosłem się do pracy do Warszawy, to skończyły mi się urlopy "społeczne" i jeździłem na obozy tylko na 3-4 dni.
Płock, 11 grudnia 1992 r.
SP5JO Jerzy Pułjan
hm. Jerzy Pułjan - SP5JO
zmarł w Warszawie 25 kwietnia 1997 r.
przeżywszy 55 lat.